COVID-19 - masowe wymieranie?

 

COVID-19 – masowe wymieranie?


      Rok minął od ogłoszenia pandemii i jakoś światełka w tunelu nie widać. Ciągle tylko restrykcje i obostrzenia. Szczepionki działają – jedna lepiej druga gorzej, ale jaki będzie ich faktyczny skutek, może nigdy się nie przekonamy, a w najlepszym układzie za wiele lat (z oczywistych względów nie znamy skutków ubocznych i długotrwałych rezultatów ich działania).

      Różnie się mówi o tym koronawirusie… a to, że pokonał barierę międzygatunkową, a to, że wydostał się z laboratorium, ja natomiast uważam, że prawda jest dużo bardziej trywialna – przyroda znalazła na nas, największą zarazę na planecie, sposób. I nie, nie doszukuję się tu jakiejś boskiej interwencji, po prostu nie wierzę w cuda i garbate aniołki. Uważam, że trzeba się przyjrzeć sytuacji z dużo szerszej perspektywy.

      Po pierwsze – działalność człowieka prowadzi do zmian klimatycznych i składu atmosfery, ogólnie wpływamy na całą biosferę… to z kolei wymusza dostosowanie się do nowych warunków całej Ziemskiej biologii – niektóre organizmy wymrą, inne będą musiały ewoluować. W tych nowych warunkach muszą się odnaleźć również wirusy, może się okazać (i prawdopodobnie się okazało), że te nowe warunki bardziej im sprzyjają, może utraciły naturalnych wrogów, a może zyskały sprzymierzeńców.

      Po drugie – patrząc się historycznie, wszelkie wielkie epidemie miały zasięg mniej, czy bardziej lokalny. Gdyby na mapę nanieść obszary szerzenia się epidemii oraz szlaki handlowe i/lub komunikacyjne, to okazałoby się, że zaraza rozprzestrzenia się głównie wzdłuż nich, zasięg jest zależny od okresu, od zakażeni do śmierci i średniej prędkości przemieszczania się człowieka w danym okresie historycznym. Niestety dziś nawet okres inkubacji jest o wiele dłuższy niż czas na okrążenie Ziemi dookoła i to z przystankami.

      Po trzecie – Tabu. Kiedyś istniały pojęcia klątwy i terenów zakazanych, wynikało to poniekąd z niewiedzy człowieka i tego, że czego nie wie, lub nie rozumie, ubiera w nadprzyrodzone moce. Dawniej ogniska epidemii były takimi strefami (do dziś funkcjonuje nawet w języku polskim określenie „obszar zadżumiony”), nikt się tam nie zapuszczał, to z kolei sprzyjało wygaszaniu zarazy, a ewentualne formy przetrwalnikowe patogenów nie mogły sobie znaleźć nowego gospodarza.

      Na zakończenie pytanie – czy to wszystko ma sens? Czy warto się izolować i czekać w takim osobistym więzieniu na koniec, czy chrzanić to i żyć pełnią życia, dopóki się da? A może warto ponieść osobiste wyrzeczenia dla dobra ogółu, mając nadzieję, że gatunek ludzki przetrwa? Może to i czarnowidztwo, ale takie pytania czasami mnie nawiedzają. Sam nie wiem jak się zachować i to mimo iż jestem w grupie poborowej „na tamten świat”, przez „przewlekłe choroby współistniejące”... przepisy, rozporządzenia, nakazy, zakazy – jestem Polakiem – „przepisy są po to, by je łamać”, pozostaje tylko własne sumienie i... (altruizm?)


Jacek Belof

Tarnów 17.03.2021

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Do "Januszy biznesu". Wszelkie komentarze noszące znamiona reklamy (link do strony firmowej, nazwa użytkownika będąca nazwą bądź adresem firmy itp.) będą niezwłocznie usuwane.

Bardzo mi przykro. Prośba nie poskutkowała. Wyłączam komentarze. Ewentualne pretensje kierować do "Januszy biznesu".

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.