Przebudzenie

     Kolejne wypociny" wygrzebane z dna szuflady... musiałem się pozbyć kilku ortografów" i błędów stylistycznych. Co do samej stylistyki, to nie wszystko można było poprawić bez przepisywania od początku całych akapitów. Jest to też jakby trzeci rozdział czegoś większego, ale nigdy niedokończonego. Wcześniejsze dwa rozdziały wymagają jeszcze trochę mojej uwagi.




Przebudzenie



    Najpierw było ciemno, nie wiedział, czy istnieje, ani kim jest. Czuł, że było bardzo gorąco i ciasno. Wiedział jednak, że nic go nie otacza, ale przecież czuł, że jest ciasno. Sprasowane do granic wytrzymałości „nic". Potem był błysk. Błysk jaśniejszy od stu bilionów Słońc. A właściwie co to jest Słońce, skąd on zna to słowo i dlaczego kojarzy mu się z jasnością? Nagle poczuł, że coś go zaczyna pchać, pchać coraz silniej. Zaczął lecieć. Leciał coraz prędzej, czuł, że dogania światło.
    Po pewnym czasie dookoła siebie różnego rodzaju kule. Z kul tych zaczęły się tworzyć rozmaite układy, jedne 
proste – jedna kula w środku, a druga na zewnątrz, obiegająca ją dookoła. Natomiast inne układy były bardziej skomplikowane. Nagle stwierdził, że istnieją trzy rodzaje tych kul. Zdał sobie sprawę z tego, że przesuwające się przed jego oczami układy to atomy. Przesuwała się przed nim cała tablica Mendelejewa. A kto to Mendelejew? Na te i inne pytania nie znał odpowiedzi.
    Nagle zd
ał sobie sprawę, że istnieje, że czuje. Już wiedział, kim jest, ale nie dokładnie. Wiedział tylko, jak się nazywa, oraz gdzie i kiedy się urodził. Urodził się na Plutonie w 2368 roku, ale nie wiedział co to Pluton ani co znaczą słowa „2368 rok". Nazywał się Piotr Dębowski, ale kto go tak nazwał?!
    Nie! Nie! Zadawanie sobie pytań nic nie da! Musi się od tego powstrzymać!
    Zdawało mu się, jakby budził się, z głębokiego snu, ale to był ciąg dalszy poprzedniego. Był teraz wśród lasów, pod 
nogami miał miękką soczystą trawę, niedaleko szumiał potok. Dookoła słychać było śpiew ptaków i ryk jeleni. Znajdował się na Ziemi, ale przecież na Ziemi nigdy nie był, nie znał jej. Widział ją tylko z daleka, a i tego nie był całkiem pewien.
    Jak tu dobrze. – 
pomyślał – Mógłbym tu zostać choćby na zawsze.
    Ale nie. Coś pchało go dalej, przed siebie. Musiał iś
ć, a właściwie nie iść, lecz płynąć, unosząc się nad ziemią. Nie wiedział, jak długo to trwało. Znajdował się teraz w lesie wśród skał. Z daleka dobiegały go odgłosy jakby walki i dzikie ryki podobne do małpich. Bał się. Zlany był zimnym potem. I znowu zaczęło go popychać, pchało w kierunku tych odgłosów. Nie chciał tam iść. Wytężył całą siłę swej woli, żeby się zatrzymać, żeby nie iść w tamtym kierunku, uciec stąd. Nie mógł. Nagle stanął jak wryty. Zobaczył ponad setkę dzikich, na wpół owłosionych ludzi. Okładali się nawzajem maczugami i innymi prymitywnymi narzędziami zbrodni. Dopiero teraz zobaczył, w centrum tego zamieszania, dwóch dzikusów wyrywających sobie z rąk, nieduże, płonące, łuczywo. W tym momencie zdał sobie sprawę, że znajduje się w zamierzchłej przeszłości i jest świadkiem... walki o ogień!
    Potem znalazł się w czasach bitwy Trojańskiej, w czasach Nerona, później Kopernika. Pod koniec zobaczył I i II Wojnę Światową. Globalny Pokój na Ziemi w 2113 i zjednoczenie się wszystkich państw na Ziemi w roku 2197.
    Na moment pociemniało. Czuł fale gorąca i zimna, wydawało mu się, że przygniata go ogromna masa. Po pewnym czasie wszystko ustąpiło i znów zrobiło się jasno. Znajdował się na Plutonie, tak dobrze mu znanym, wśród drzew, zieleni i śpiewających ptaków. W zieleni, między drzewami stały domy. I znowu ta nieznana siła pchnęła go, i poszybował w kierunku znanego mu domu. 
Domu, w którym przyszedł na świat. Przeniknąwszy przez ścianę, znalazł się w pokoju, obok łóżka, w którym leżała jakaś kobieta. To była jego matka – rodziła. Koło łóżka zobaczył ojca i kilka innych osób. Urodził się chłopiec. Dopiero w tym momencie zdał sobie sprawę, że ogląda własne narodziny, był przecież jedynakiem. Po tej scenie obrazy zaczęły się zmieniać jak w kalejdoskopie. Widział siebie, jak był w przedszkolu, szkole, na uniwersytecie, pogrzebie ojca i matki. Zobaczył też siebie, jak się pocił w symulatorze podczas egzaminu na pilota pierwszej klasy statków kosmicznych. Potem zobaczył ten dzień, w którym wyruszył jako dowódca ekspedycji badawczej do układu Syriusza, z piętnastoosobową załogą na statku „Mikołaj Kopernik".
    Teraz 
dla odmiany zrobiło się przeraźliwie jasno. Po ustąpieniu tej jasności znalazł się już w sekcji hibernatorów statku. Stał naprzeciw hibernatora numer jeden. Leżał w nim nagi człowiek, wyciągnięty jak struna, z rękami przy tułowiu, ale już bez elektrod i kroplówek. Nim zdał sobie sprawę, że tym człowiekiem jest on sam, spowiła go mgła i pociemniało przed oczami. Nagle zaczął się zapadać w otchłań bez dna. Wydawało mu się, że trwa to wieczność całą.
    Poczuł, że głowę ma ciężką jak ołów. Zaczął powoli otwierać oczy. Był w hibernatorze. Tuż przed nim pulsowało małe zielone światełko, świadczące o tym, że proces przywracania go do świata żywych dobiega końca. Poczuł ukłucie w pośladek, automat wstrzyknął mu jakiś preparat. Chwilę później światełko zabłysło miłym, spokojnym blaskiem. Mógł wstać. Obrócił głowę i lewą ręką wcisnął nieduży, żółty przycisk na desce rozdzielczej wewnątrz hibernatora. Przeźroczysta pokrywa jego sarkofagu odskoczyła bezszelestnie na bok. Powoli usiadł, a potem wstał. W sąsiednim hibernatorze jego zastępca właśnie otwierał oczy. Przez moment 
zastanawiał się, czy jego zastępca też miał taki sen.
    Podszedł do konsoli przy przechowalniku, rozhermetyzował go, otworzył, wyjął swój kombinezon i wdział go na siebie. Następnie wcisnął jeszcze kilka przycisków, chcąc 
dowiedzieć się, czy są u celu podróży, czy też wydarzyło się coś, co spowodowało awaryjne budzenie.
    Byli na miejscu, po prawie dwustu sześćdziesięciu latach podróży, bez przeszkód, bez niespodzianek, jak po sznurku. A przecież Syriusz leży ponad osiem i pół roku świetlnego od Ziemi, to jest prawie osiemdziesięciu 
dwóm bilionom kilometrów. Oto, do czego jest zdolna myśl techniczna naczelnego gatunku zwierzęcego z planety Ziemia, zwanego homo sapiens.




Jacek „Darth Rumcajs” Belof    

Tarnów 1989    


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Do "Januszy biznesu". Wszelkie komentarze noszące znamiona reklamy (link do strony firmowej, nazwa użytkownika będąca nazwą bądź adresem firmy itp.) będą niezwłocznie usuwane.

Bardzo mi przykro. Prośba nie poskutkowała. Wyłączam komentarze. Ewentualne pretensje kierować do "Januszy biznesu".

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.